
Wiemy, że w grocie na Wawelu raczej nie mieszkał żaden smok, a cudowne rogi jednorożców, były tak naprawdę długimi kłami narwala, które były zbierane przez Wikingów i sprzedawane za niebotyczne sumy. Uśmiechamy się na myśl, w co to nie wierzyli i wierzyli nasi pra, pra przodkowie. Czasami mam wrażenie, że wręcz zachłystujemy się naszą mądrością czasów i nawet nie zauważamy, jak sami, niekiedy, wierzymy we współczesną, cyfrową mitologię. Co gorsze, te wszystkie stwory, nie czają się wcale na nas w lesie czy mokradłach, ale są one obecne w nas samych. Nasza naiwność, brak refleksji nad swoim zachowaniem i brak pokory, stworzyło niejedno „dziwne stworzenie”, które psuje nasze ludzkie relacje. Niczym wodne rusałki, telefony rzuciły na nas urok.
Wszyscy jesteśmy połączeni i osamotnieni zarazem. Jesteśmy obok naszych dzieci, ale zawsze z włączonym aparatem na podorędziu. Średniowieczne historie, chociaż niewątpliwie wzbudzały lęk, nie były tak straszne jak rodzinne kolacje, gdzie każda osoba, zerka w ekran telefonu. Te pierwsze przynajmniej gromadziły ludzi, którzy słuchali jednej opowieści. Teraz każdy słucha swojej, specjalnie dla niego przygotowanej przez adaptujące się algorytmy. Opowiem Wam dzisiaj o dwóch cyfrowych bestiach. Jedną z nich jest fonoholizm.
Fonoholizm jest o tyle niebezpieczny, że może być przez większość czasu niewidzialny. Mimo tego, że nie widać go od razu, to jego mroczną mocą, jest wysysanie energii i radości z osoby, obok ów fonoholizm usiądzie. To niebezpieczne „stworzenie”, które może zasiedzieć się nie tylko obok nas, ale może nawet, niepostrzeżenie wejść nam na głowę, wywołuje szereg nieprzyjemności. Do fizycznych należą: bóle głowy, przemęczenie, ból oczu i bóle pleców i karku. Nie dziwota, skoro siedząca nad nami cyfrowa istota, ugina nam kark tak, że przez większość czasu siedzimy pochyleni nad ekranem naszego smartfona. Jeżeli nie zauważymy w porę czającej się bestii, jeszcze gorsze są skutki psychiczne.
Fonoholizm wciąż szepcze nam do ucha, że nie warto utrzymywać realnych relacji, osłabia nasze więzi z najbliższymi. Ten, jakże zjadliwy stwór, może nawet zachęcać nas do tego, aby wysyłać smsy podczas jazdy samochodem albo sprawdzać telefon przechodząc przez pasy. Tak jak kiedyś syreny wodziły swoim śpiewem żeglarzy i prowadziły ich statki prosto na skaliste wybrzeża, tak fonoholizm nęci nas dostępem do niezmierzonej ilości informacji i oferuję nieustanne, nieregularne doznawanie przyjemności. Jeżeli taki fonoholizm przytuli się do nas zbyt mocno, to będziemy bali się tego, że nasz telefon się rozładuje, będziemy słyszeć fantomowe dźwięki powiadomień, nie spać tyle ile trzeba, a brak możliwości korzystania z naszego smartfonu, spowoduje u nas frustracje i wybuchy złości.
Jak widzicie, to zdygitalizowane stworzenie, może nam nieźle namieszać w życiu i w głowie. Jednak najgorsze jest to, że jeżeli fonoholizm zasiedzi się przy nas za długo, to może przyciągnąć inne stworzenia z cyfrowego bestiariusza. Jednym z pobratymców fonoholizmu jest tzw. phubbing.
Phubbing jest to istota, nazwana po raz pierwszy w Australii i nie mamy jeszcze polskiej nazwy na tego techno-wampira, który karmi się naszymi relacjami i chce za wszelką cenę uniemożliwić nam nawiązywanie prawdziwych więzi z najbliższymi. Sama nazwa powstało z połączenia dwóch wyrazów „phone” (telefon) i „snubbing” (lekceważenie), oznacza ono nic innego jak ignorowanie drugiej osoby, przez korzystanie z telefonu komórkowego. Główną cechą tej istoty, jest to, że utrzymuje nasz wzrok utkwiony w ekranie, nawet wtedy, kiedy obok nas jest drugi człowiek. Nie ważne czy jest to nasze dziecko, koleżanka czy mąż, phubbing kieruje naszą głowę i wzrok w kierunku naszego ekranu.
Phubbing istnieje tylko wtedy, kiedy jesteśmy podłączeni do sieci, więc za wszelką cenę będzie nas namawiał, wraz z fonoholizmem, żeby z tego zerkania nie rezygnować. Jego ulubioną strofą jest właśnie „tylko na coś zerknę”. Te słowa, jak zaklęcie, powtarzane wielokrotnie, odsuwają nas coraz bardziej od innych ludzi.
Cóż można z nimi zrobić, aby nam, biednemu człowiekowi XXI wieku, w końca dały spokój. Phubbing nie lubi, jak rozmawiamy z innymi ludźmi patrząc im w oczy, nie mając jednocześnie telefonu obok nas. Wtedy niczym słońce wampira, tak brak światła ekranu, zabija powoli kreaturę, a my mamy szansę wyrwać się spod jego władania.
Tak samo fonoholizm nie lubi sytuacji, w której odkładamy daleko nasz telefon i zajmujemy się rozmową na żywo. Cyfrowe bestię mają to do tego, że bez impulsów elektrycznych i internetu, tracą swoją moc. Wszelakie aktywności, które nie wymagają od nas korzystania z telefonu, są niczym tajemny eliksir i pozwalają nam uporać się z niechcianymi gośćmi.
Fonoholizm i phubbing nie znoszą papierowych książek, uprawiania sportu i sytuacji w których musimy być offline. Nie lekceważmy potęgi wspomnianych istot, ponieważ mają one zasadniczą różnicę w porównaniu z średniowiecznymi smokami, gryfami czy innymi dziwożonami. Istnieją naprawdę.
No Comments