
Algorytm instagrama znowu się zmienił. Niby nikogo to już nie dziwi. Chleb powszedni życia w sieci. Te zmiany głównie interesują twórców, ale moim zdaniem, w tym roku, każdy użytkownik powinien się nad nimi zatrzymać i zadać sobie pytanie: Czy nam to na pewno pasuje?
Jedną z prognozowanych zmian, jest, uwaga…zwiększenie ilości treści! Tak, dobrze czytasz. Podobno na instagramie będzie jeszcze więcej treści niż dotychczas. Tymczasem te prognozy nie są nawet potrzebne, bo to już się dzieje. Wystarczy się przyjrzeć rosnącej popularności formatu tzw. karuzeli, która łączy w sobie i video i zdjęcia. Wystarczy spojrzeć na ilość kolaży, które coraz częściej wyświetlają się w proponowanych. Same formaty wymuszają niejako jeszcze większą ilość obrazu i treści. Co w tym złego? Abstrahując od oczywistej szkody, wynikającej z ilości ( nie do przetworzenia przez nasz mózg), to głównym problemem jest jakość. Obecnie wypychane są na przody „treści autentyczne”. Co za tym idzie, będą to zdjęcia, niejako niedopracowane, byle jakie, zdjęcia z telefonu. Niczym powrót do instagrama z 2016 roku i pstrykania fotki porannej owsiance. Wyjątek stanowi fakt, że mamy teraz lepszej jakości aparaty w telefonie i dynamika mediów społecznościowych zmieniła się przez te 9 lat. Wtedy na tej owsiance jeszcze nie dało się zarobić.
Dla twórców jest to komunikat: Nie musisz się starać, bylebyś był sobą. Mogłoby się wydawać, że to dobra zmiana. Sęk w tym, że za tym powrotem do przeszłości, idzie również zwielokrotnienie jałowych treści.
Coraz popularniejsze stają się treści rozrywkowe, które choć same w sobie nieszkodliwe, tak przy dwudziestej śmiesznej rolce robią nam niemałe kuku w głowie. Duch demotywatorów wkradł się już w każdy zakamarek innych portali, siejąc spustoszenie w jakości przekazywanych tekstów i obrazów. Liczy się, żeby było śmiesznie ( a może nawet głupio). Nic więcej.
Często tzw „treści natywne”, naturalne są aż za bardzo naturalne. Pytanie jest zasadnicze. Czy my naprawdę musimy się wszystkim dzielić i czy my naprawdę musimy być wszystkiego ciekawi? Ile będzie nas kosztować obżeranie się naszego umysłu, tanimi obrazami i emocjami instant? Nasz mózg stanie się jeszcze bardziej rozpraszalny, a nasza uwaga poszatkowana, niczym mięso do tureckiego kebaba. Można się przejeść i nabawić duchowej niestrawności.
Piszę to wszystko jako twórczyni. Biję się w pierś, bo korzystam czasami z tych trendów, eksperymentuje z formatami. Zarazem niedawno zrodziło się we mnie pragnienie, takiego pokierowania swoją karierą zawodową, aby moja regularna obecność w Internecie, nie wiązała się z moim być czy nie być. Na chwilę obecną, jeśli nie ma mnie na instagramie, ciężko będzie mi się przebić dalej. To jest niewątpliwie zawodowa trampolina, nienajlepsza i dziurawa, ale jednak nadal można się od niej odbić. Jestem święcie przekonana, że te dylematy ma niejedna z osób, która tworzy w sieci. Chcąc przekazać dobro, musi je czasami opakować w tani papier.
Za to, jeżeli ktoś nie tworzy treści, to zachęcam gorąco do rachunku sumienia z przyjmowanych instagramowych pokarmów. Czy aby przypadkiem nasze oczy nie karmią się takim fast foodem słów, że jest w nich już zdecydowanie więcej „fast”, niż „food”.
Jak bardzo brakuje nam zachowywania spraw w swoim sercu? Na to pytanie niech już każdy sam poszuka odpowiedzi.
Jestem odbiorcą treści IG. Powoli z niego wychodzę i cieszę się, że część twórców ma też blogi i można Was czytać poza SM. Kibicuję Ci bardzo, czekam na kolejne wpisy 🙂
O, jak bardzo Ci dziękuję za ten komentarz 🙂 Blogi mogą się wydawać takimi internetowymi dinozaurami. Za to ja lubię je za to, że tutaj po pierwsze nie ma algorytmu. Po drugie nie mam limitu słów. Dzięki za motywację.
Ja coraz bardziej sklaniam sie ku blogom, jednak trudno je znalezc. ciesze sie, ze trafilam na Twoj i mam nadzieje, ze nadal bedziesz publikowac:) social media to naprawde jedno wielkie bajoro…
Bardzo się cieszę 🙂 Taki mam zamiar 🙂