
W słowniku języka polskiego słowo „inspiracja” posiada dwa znaczenia. Jedno z nich to: natchnienie, zapał twórczy. Drugie: wpływ wywierany na kogoś, sugestia. Mam wrażenie, że wszystkie slogany i internetowe propozycje inspiracji skupione są na tym drugim. Pomysł, że w trakcie scrollowania ekranu smartfona spłynie na nas natchnienie, a konkretny wpis na tym czy innym portalu rozżarzy w nas twórczy zapał, jest tak prawdziwy, jak tańcząca pupa sfinksa na jednej z rolek instagrama.
Przeczytałam zdanie, notabene w internecie, że internet to 12 muza. Nie mogłam odnaleźć źródła tego stwierdzenia, ale mocno mnie to zastanowiło. Mitologiczne muzy w ilości sztuk 9, miały za zadanie wspomagać twórców i pilnować im weny.
Kojarzymy greckie muzy jako tańczące kobiety, w zwiewnych, półprzeźroczystych sukieneczkach, które trzymając się za ręce, mają w życiu jeden cel: stać na straży piękna. To co w takim razie robi muza 12? Jak dla mnie, to ona wbrew pozorom nie tańczy, co najwyżej siedzi rozwalona na fotelu. Ma w jednej ręce telefon, na nogach najnowsze mokasyny, a w drugiej trzyma papierowy kubek z obrazkiem zielonej syrenki. 12 muza zatem może i istnieje, ale jej głównym celem, w najlepszym wypadku, jest wyciąganie ręki po twoje pieniądze.
Należy sobie zadać w tym momencie zasadnicze pytanie. Internetowa inspiracja? Na ile jest mi to naprawdę potrzebne i czy czasami więcej (prawdziwego natchnienia) nie znajdę podczas zwykłego spaceru?
Tymczasem inspiracja inspiracją inspirację przegania i tak w koło Macieju, aż do momentu kiedy na tej karuzeli kolorowego dobrodziejstwa zrobi się nam niedobrze i albo w porę z niej zsiądziemy, zataczając małe kółeczka, albo zlecimy z łoskotem i jeszcze dostaniemy po głowie kolejnym kawałkiem powyższej inspiracji.
Już kilkukrotnie próbowałam wrócić do regularnego pisania na blogu. Jak widać, z kiepskim skutkiem. Być może mój mózg, tak samo jak twój, stał się w mniejszym lub większym stopniu mózgiem rozpraszalnym. Dodajmy jeszcze fakt, że na blogach nie istnieje już natychmiastowa gratyfikacja w postaci malutkiego serduszka, komentarza czy lajka i bam! Nie chce się już pisać, tak jak kiedyś. Czy to źle? Powiedziałabym, że fatalnie. Ale jest ratunek.
Pusta przestrzeń, pauza w zapisie nutowym, nie zamalowany obszar. To wszystko bez kontekstu nic nie znaczy. Samo upraszczanie twojej przestrzeni, dla samego upraszczania, nie oznacza nic ponad zwyczajne świąteczne porządki. Cisza, która ma coś do powiedzenia, zawiera się w tym, że coś lub ktoś jej towarzyszy.
Człowiek jest w stanie bardzo dużo zmienić, o ile ma, faktycznie prawdziwą motywację. Samo sprzątanie tylko po to, aby mieć większy porządek w domu, to zdecydowanie za mało.
Instagram ma kilka wad, ale jedną z największych jest to, że treści na nim są bardzo ulotne.
Jedną z największych pułapek w które można wpaść, kiedy zaczynamy przygodę z minimalizmem to próba odwzorowania czyjeś ścieżki. Kiedy idziemy w góry to tak naprawdę na szczyt prowadzi zazwyczaj kilka szlaków. Inspiracja nie służy temu aby pójść tym samym szlakiem który wybrała autorka poradnika czy twórca filmu na youtube. Wybierasz swój, odpowiedni do swoich możliwości i życiowej sytuacji.
Tożsamość jest do nas przyklejona, nawet wtedy kiedy mamy problemy z jej poczuciem. Przylega do nas jak druga skóra i niektóre jej elementy wrastają w nasze ciało tak bardzo, iż wycięcie danego kawałka wydaje się niemożliwe. Faktycznie wyrwanie na siłę i na przysłowiowego chama naszych przyzwyczajeń jest bardzo bolesnym doświadczeniem, które może pozostawić wielką krwawą dziurę, która będzie się domagać zaklejenia jej tym co jej zabrano.