Uzależnieni współwinni.

Jestem w trakcie edycji tekstu. Starannie dobieram słowa, aby przebić się przez niekończący się strumień mi podobnych, innych twórców na instagramie. Staram się nadać hasłu emocjonalno-zaczepny ton. Czysty marketing. Cel uświęca środki. Jednak od czasu do czasu, zastanawiam się, czy to co robię, jest w porządku.

System oparty na maszynowym uczeniu się, zdewastował już nie jeden umysł, przyczynił się do pogorszenia samooceny wielu młodych ludzi. A przecież to małe krople w oceanie okropności, które wydarzyły się przy akompaniamencie czerwonych powiadomień Facebooka. Chociażby ludobójstwo w Mjanmie, do którego być może by nie doszło, gdyby nie chciwość, pycha i oderwanie od rzeczywistości zarządu dzisiejszej Mety. Ale kogo obchodzi, jakieś tam Państwo w Azji, które swoją drogą, wciąż jest w stanie wojny domowej. Dzisiaj mnie obchodzi, ale jutro…

To normalne, że nasza empatia też musi mieć swoje granice. Jednak kompletna ignorancja nie jest czymś, na co chce sobie pozwolić. Bezrefleksyjność, to główna turbina napędowa social mediów. Nie zastanawiając się nad tym, dlaczego algorytm podsuwa nam określone treśc,i, skazujemy się, na osłabienie czujności i zwiększamy swoją podatność na uzależnienie od smartfona.

Można oczywiście skasować konto. Być jednym z niewielu już pewnie „szaleńców”, którzy mimo narastających z roku na rok trudności, związanych z brakiem konta na fb, nie chcą go zakładać. Można też podjąć wysiłek i wypracowac w sobie takie cyfrowe nawyki, które pozwolą nam korzystać z dobrych stron social mediów, które niewątpliwie są, bez szkody dla swojego mózgu i relacji społecznych.

Kluczem jest działanie odwrotne do kierunku wyznaczone przez algorytm, czyli maksymalne ograniczenie czasu, który spędzamy przed ekranem telefonu. Druga sprawa to świadomy wybór oglądanych treści. Drastyczne zmniejszenie obserwowanych kont i pokorne uznanie, że mamy nasze ludzkie ograniczenia. Nie przyjmiemy wszystkich treści, chociażbyśmy bardzo chciały. Nie da się wypić całej rzeki, można co najwyżej zaczerpnąć z niej do szklanki, ewentualnie, wiaderka.

Złudzenie, że coś nas ominie jest, no właśnie, złudzeniem. W internecie jest niezmierzona ilość śmieci. Przeczesywanie propozycji, które np. są polecone w lupce instagrama można porównać do grzebania w śmietniku. Prawdopodobieństwo, że znajdziemy tam coś zdatnego do użytku jest bardzo małe.

Ostatnia rzecz, na którą warto uważać, to stan oburzenia. Jest to emocja, która jest jedną z najbardziej rentownych w Dolinie Krzemowej. Twoje oburzenie może zatrzymać cię na platformie dłużej niż myślisz. Zaufaj mi. Twoje każde udostępnienie nie zbawi świata. Tym bardziej wdawanie się w burzliwe komentarze. Kiedy ulegasz i postanowiłaś wyrazić swoją opinię, bo przecież żyłka ci pęknie, wtedy właśnie stajesz się kukiełką w rękach maszyny. Nie żartuję. Wyrażanie swojej opinii w social mediach, szczególnie na kontrowersyjne tematy, to idealne warunki, aby przytrzymać cię tu jak najdłużej.

Jeżeli spędzasz długie godziny na tzw scrollowaniu, karmisz tym samym bestię , która pożrę nie tylko twoje dane, ale przede wszystkim czas. Czas jest dla nas na tyle abstrakcyjnym pojęciem, że z łatwością wyprzedajemy nasze zasoby za kilka „relaksujących chwil ” na instagramie. Włączona czujka uwagi może wydawać się czymś, co zabierze nam całą zabawę. Prawda jest inna. Nieskrępowane pasmo treści i obrazów, które swobodnie przepływa pod palcami użytkowników może doprowadzić do chronicznego zmęczenia. Tym samym do pogorszenia naszego zdrowia psychicznego, a przecież już i tak, dosyć ma dzień swojej biedy. Czyż nie?

Aitana Lopez, chwilowy kaprys czy początek końca influencerów?

Jej ostatnia relacja na instagramie przedstawia kolacje w restauracji, kubek z zieloną herbatą w białej pościeli i odpoczynek w fotelu. Obrazki, jakich wiele i do których użytkownicy instagrama są bardzo przyzwyczajeni.

Aitana Lopez ma 25 lat, żyje w Barcelonie i na pierwszy rzut oka, jest jedną z tysiąca influencerek, ktorych konta przesuwają się przed oczami scrollujących kobiet. Jednak Aitana jest wyjątkowa i różni się od innych modelek tym, że …nie istnieje.

Zainspirowani. Czy internet stał się 12 muzą?

W słowniku języka polskiego słowo „inspiracja” posiada dwa znaczenia. Jedno z nich to: natchnienie, zapał twórczy. Drugie: wpływ wywierany na kogoś, sugestia. Mam wrażenie, że wszystkie slogany i internetowe propozycje inspiracji skupione są na tym drugim. Pomysł, że w trakcie scrollowania ekranu smartfona spłynie na nas natchnienie, a konkretny wpis na tym czy innym portalu rozżarzy w nas twórczy zapał, jest tak prawdziwy, jak tańcząca pupa sfinksa na jednej z rolek instagrama.

Przeczytałam zdanie, notabene w internecie, że internet to 12 muza. Nie mogłam odnaleźć źródła tego stwierdzenia, ale mocno mnie to zastanowiło. Mitologiczne muzy w ilości sztuk 9, miały za zadanie wspomagać twórców i pilnować im weny.

Kojarzymy greckie muzy jako tańczące kobiety, w zwiewnych, półprzeźroczystych sukieneczkach, które trzymając się za ręce, mają w życiu jeden cel: stać na straży piękna. To co w takim razie robi muza 12? Jak dla mnie, to ona wbrew pozorom nie tańczy, co najwyżej siedzi rozwalona na fotelu. Ma w jednej ręce telefon, na nogach najnowsze mokasyny, a w drugiej trzyma papierowy kubek z obrazkiem zielonej syrenki. 12 muza zatem może i istnieje, ale jej głównym celem, w najlepszym wypadku, jest wyciąganie ręki po twoje pieniądze.

Należy sobie zadać w tym momencie zasadnicze pytanie. Internetowa inspiracja? Na ile jest mi to naprawdę potrzebne i czy czasami więcej (prawdziwego natchnienia) nie znajdę podczas zwykłego spaceru?

Tymczasem inspiracja inspiracją inspirację przegania i tak w koło Macieju, aż do momentu kiedy na tej karuzeli kolorowego dobrodziejstwa zrobi się nam niedobrze i albo w porę z niej zsiądziemy, zataczając małe kółeczka, albo zlecimy z łoskotem i jeszcze dostaniemy po głowie kolejnym kawałkiem powyższej inspiracji.

Czy to początek końca Instagrama w Polsce?

Już kilkukrotnie próbowałam wrócić do regularnego pisania na blogu. Jak widać, z kiepskim skutkiem. Być może mój mózg, tak samo jak twój, stał się w mniejszym lub większym stopniu mózgiem rozpraszalnym. Dodajmy jeszcze fakt, że na blogach nie istnieje już natychmiastowa gratyfikacja w postaci malutkiego serduszka, komentarza czy lajka i bam! Nie chce się już pisać, tak jak kiedyś. Czy to źle? Powiedziałabym, że fatalnie. Ale jest ratunek.

Święte milczenie

Pusta przestrzeń, pauza w zapisie nutowym, nie zamalowany obszar. To wszystko bez kontekstu nic nie znaczy. Samo upraszczanie twojej przestrzeni, dla samego upraszczania, nie oznacza nic ponad zwyczajne świąteczne porządki. Cisza, która ma coś do powiedzenia, zawiera się w tym, że coś lub ktoś jej towarzyszy.